Indie - kolory pustynnych miast

INDIE - kolory pustynnych miast

Dzień VI - W czystych sandałach po złotym forcie

Dziś cały dzień z Dżajsalmerem Zwiedzanie miasta zaczynamy nie od słynnego złotego fortu a od jeziora Gadsisar - poszerzonego sztucznie zagłębienia, będącego kiedyś ważnym zbiornikiem wody pitnej. Dziś jezioro otaczają liczne świątynie i miejsce to jest celem wielu pielgrzymów. W Indiach każde miejsce można uznać za święte i każdy powód do tego jest dobry. Oglądając znajdujące się na brzegu jeziora świątynie napotykamy bardzo ciekawą rzecz. Nie dość, że ciekawą, to jeszcze pożądaną przez ludzi na całym świecie. Mianowicie trafiamy na DUŻE SUMY.

Dzień VI (2.03.2011r.)

Dżajsalmer

W CZYSTYCH SANDAŁACH PO ZŁOTYM FORCIE

Świątynie nad jeziorem Gadsisar Po nocy spędzonej w namiotach na pustyni, wygodne łóżko w luksusowym hotelu na obrzeżach Dżajsalmeru jest niezwykle pożądanym przez całą naszą grupę meblem. Rozstanie z nim nie przychodzi jednak ciężko dzięki temu, że rano nie musimy nigdzie daleko jechać. Do miasta jest tylko kilka kilometrów i możemy dłużej pospać. Na dodatek po zwiedzaniu miasta wracamy na drugą noc do tego samego hotelu i dopiero rano następnego dnia wyruszamy dalej. Więc odpada też pakowanie. Zmęczenie po pustynnym safari ulatnia się prawie tak szybko, jak zapasy alkoholu grupy imprezującej. A więc jednak zapasy te nie są niewyczerpane. Poznać to można po coraz liczniejszych prośbach o odwiedziny w sklepie monopolowym w celu zakupienia pamiątek dla znajomych w Polsce. Nic to, że pamiątki te będą kupowane prawie codziennie, konsumowane i następnego dnia odkupywane od nowa. Pamiątki przecież to ważna rzecz a sprawdzenie, czy się czegoś trefnego znajomym nie wiezie to rozsądne działanie.

To naprawdę spore sumy...

Mury złotego fortu Zwiedzanie miasta zaczynamy nie od słynnego złotego fortu a od jeziora Gadsisar - poszerzonego sztucznie zagłębienia, będącego kiedyś ważnym zbiornikiem wody pitnej. Dziś jezioro otaczają liczne świątynie i miejsce to jest celem wielu pielgrzymów. W Indiach każde miejsce można uznać za święte i każdy powód do tego jest dobry. Oglądając znajdujące się na brzegu jeziora świątynie napotykamy bardzo ciekawą rzecz. Nie dość, że ciekawą, to jeszcze pożądaną przez ludzi na całym świecie. Mianowicie trafiamy na DUŻE SUMY. Muszę jednak rozczarować tych wszystkich, którzy z ryb najbardziej lubią właśnie duże sumy, w tym pewnie i grupę wschowskich radnych walczących niedawno o podwyżkę sumów (a raczej sum) za pełnienie zaszczytnej funkcji radnego. W jeziorze nie pływają wypchane portfele a całe mnóstwo wspaniałych ryb. Zwyczajem jest, że pielgrzymi schodzą po schodach świątyni na brzeg jeziora i tam dokarmiają ryby. Widocznie jakieś święte są, podobnie jak krowy, szczury i gołębie, które widzieliśmy na dziedzińcu meczetu w Delhi. W każdym razie widok jest niezwykły. Setki ryb kłębiących się przy brzegu i walczących o rzucane jedzenie. W jednym miejscu jest tak gęsto od ryb, że praktycznie nie widać wody. Prawie raj dla wędkarzy. Prawie, bo ryb tutaj absolutnie łowić nie wolno.

Wnętrze fortu wciąż tętni życiem

Pałac maharadży Dżajsalmeru Znad jeziora udajemy się do potężnego fortu z 1156 roku, będącego jakby odrębnym miastem z miniaturowymi uliczkami, hotelami, sklepikami i straganami uginającymi się od towarów. Fort w Dżajsalmerze nazywany jest złotym fortem, bowiem piaskowiec, z którego jest wykonany, przyjmuje taką barwę w słoneczne dni. Prawie zawsze jest tutaj słonecznie, więc nazwa ta jest jak najbardziej uzasadniona. Fort jest wspaniały. Jeżeli podobało mi się to co dotychczas widziałem w Indiach, to teraz zabrakło mi skali. Denerwuje mnie lekko tylko  ciągłe napominanie żony, że mam buzię zamykać. Co robić, gdy szczęka jakoś tak samoczynnie opada przy robieniu zdjęć. Tłumaczę, że widoki zapierają mi dech w piersiach więc większy dopływ tlenu jest bardzo wskazany. Chyba jednak nie przekonałem żony. Zupełnie nie słucham, co na temat fortu opowiada przewodniczka, doczytam to sobie w przewodniku, teraz szkoda mi na to czasu. Kręcę się po głównym placu fortu i robię zdjęcia, zapominam, że przyjechałem tu z jakąś grupą. Na szczęście żona zna mnie dobrze. Kiedy nasza wycieczka rusza dalej, dba o to, abym tego nie przegapił. Spacer uliczkami fortu, do dzisiaj zamieszkałego, zwiedzanie dwóch świątyni dżinijskich czy podziwianie widoków z siedmiokondygnacyjnego pałacu maharadży to niezapomniane chwile. Gdyby nie tuk-tuki i skutery, które potrafią wcisnąć się wszędzie, miałoby się wrażenie wędrówki w czasie. Jak dobrze, że na Dżajsalmer mamy cały dzień.

Nie tylko ludzie są koneserami muzyki ludowej

Fort widziany z góry Po forcie czas na spacer starymi uliczkami miasta leżącymi już poza obrębem murów i po targowisku. Prawdę mówiąc targowisko i uliczki to tutaj jedno. Po prostu kilka głównych ulic starego miasta to jeden wielki bazar. Niezwykle barwny i gwarny. Uliczki są wąskie, ludzi tłum, do tego wszędzie chodzą krowy, które potrafią kłaść się na środku każdej uliczki, nie zważając na przeraźliwie trąbiące skutery. Niesamowity, barwny spektakl. Na dodatek nie musimy się śpieszyć. Dostaliśmy kilka godzin na swobodne zwiedzanie. Ja mam dodatkową misję do wykonania. Rankiem rozsypał mi się nożyk do golenia, co dziwne całkiem nowy, kupiony specjalnie na wyjazd. Z radością witam więc po kilku minutach poszukiwań mini-sklepik z artykułami drogeryjnymi. Mini, bo nie wchodzi się nawet do środka, przypomina on bardziej nasze kioski z prasą, tyle, że jest jeszcze mniejszy. Pytam o nożyki do maszynki do golenia. Sprzedawca uśmiecha się i mówi, że oczywiście są. Próbuję zapytać o cenę. Konwersacja jest jednak niezwykle trudna. Przed sklepikiem, w dodatku tuż za zakrętem, dwie krowy znalazły sobie wymarzone miejsce na odpoczynek. Dziesiątki skuterów starają się je wyminąć trąbiąc przy tym jeszcze więcej niż zwykle. Choć do tej pory wydawało mi się, że nie można jeszcze więcej trąbić niż zwykle się trąbi w Indiach. Panorama DżajsalmeruW odpowiedzi słyszę:

- tiii, tiii, taaa... rupies...

Ponawiam pytanie i znów słyszę tylko:

- tiiii, taaaaaaa, six..., tiii... rupies...

I tak siedem razy. Powoli tracę cierpliwość w przeciwieństwie do sprzedawcy, który w dalszym ciągu jest w znakomitym nastroju. Innego kupującego nie ma, więc mu się nie śpieszy, dodatkowo widzi, że jestem nieogolony, muszę więc kupić. Po kilku kolejnych próbach sprzedawcę również chyba znudziła ta zabawa i podaje mi pudełko z nożykami, na odwrocie którego widnieje cena. I to nie tylko w hindi, ale i po angielsku. Nie wiem czemu od razu nie zakończył naszej transakcji w ten sposób, widocznie lubi zabawę z przygłuchymi Europejczykami, nieprzystosowanymi do dźwięków indyjskiej ulicy.

Targ w Dżajsalmerze

Krowa w każdym zaułku Zagłębiamy się coraz bardziej w stare miasto. Spragnieni egzotyki chłoniemy widoki. Egzotyki z każdym krokiem jest więcej i więcej. W pewnych uliczkach nie tylko ją widać, ale i czuć. Rury kanalizacyjne wyprowadzone są przed domy, gdzie spływają sobie kamiennymi rowkami w nieznanym mi kierunku. I dobrze, że nieznanym. Egzotyka dogania nas, otacza z każdej strony, a w pewnym momencie przerasta. Przechodzimy koło domu, na którego schodach siedzi dziadek z wnuczkiem a u ich stóp w rynsztoku brodzi świnka. Zachwycający widok, robię zdjęcia i stwierdzam, że chyba wystarczy mi dzisiaj egzotyki. Pora wracać na miejsce zbiórki. Wystarczy już tej podróży w czasie.

Czekając na resztę grupy, która dokonuje jeszcze ostatnich zakupów, siadamy przy stolikach maleńkiej kawiarni. Raczymy się kawą i pysznym ciastem bananowo-czekoladowym. Co rusz do stolika przechodzą krowy, niektóre ciekawie obwąchują czym się raczymy. Jednak chyba nie pachnie to dla nich tak ciekawie, jak trawa i znudzone odchodzą dalej.

Jest tłoczno, gwarnie i pięknie

Kolory Indii jak zwykle zachwycają Powoli zbiera się nasza grupa. Obok niej zbiera się równie duża grupa czyścicieli butów. Cały ich warsztat pracy mieści się w torbach przewieszonych na ramieniu. Jeden z nich zawzięcie przekonuje mnie, że fantastycznie czyści buty i że ktoś taki jak ja powinien mieć czyste buty. Fakt, po całym upalnym dniu są „lekko” zakurzone. Niemniej są to sandały i próbuję przekonać czyściciela, że w związku z tym mógłby mieć pewne problemy techniczne przy czyszczeniu. On jednak nie rezygnuje. To przecież nie przystoi chodzić w takich brudnych sandałach. Kapituluję, przyznaję mu rację i wręczam kwotę należną za czyszczenie. Z czyszczenia jednak rezygnuję, obawiając się o wygląd nóg, które mogłyby ucierpieć przy czyszczeniu. Tutaj jednak honor czyściciela (najlepszego w Dżajsalmerze, przynajmniej on tak uważał) nie pozwala odejść mu z łatwo zarobionymi pieniędzmi. Wygląda na to, że chyba rzeczywiście jest czyścicielem z powołania i widok moich sandałów razi jego poczucie estetyki. Raz kozie śmierć, niech czyści. Czyszczenie nie bolało, trwało tylko chwilę i co dziwne spowodowało, że sandały wyglądały lepiej niż w momencie kiedy je kupowałem. Widocznie już w sklepie lekko zakurzone były. Aż mi głupio za moje powątpiewanie w umiejętności najlepszego w Dżajsalmerze czyściciela. Szczęśliwy wyruszam w ostatni spacer po mieście, powoli wędrujemy w kierunku autobusu.

Nawet pies z krową się tutaj dogada...

Egzotyka z najwyższej półki Wieczorem w hotelu malują nam na czołach czerwone kropki, mężczyznom wciskają na głowy turbany, a kobiety przebierają się w sari. Czas na uroczystą kolację przy basenie w indyjskim stylu. Po takim dniu na świeżym powietrzu wszystko smakuje wspaniale. Dodatkowo znów raczeni jesteśmy darmową whisky i rumem. Rum z colą smakuje mi wyśmienicie. Kiedy po którymś drinku zaczynam odczuwać pewną więź z grupą imprezującą stwierdzam, że chyba już czas iść do pokoju. Oderwanie się od rumu przychodzi z pewnym trudem, ale jutro w planach Dżodhpur- błękitnie miasto. Trzeba więc być w formie. Leżąc już w łóżku, oglądam kolejny mecz w krykieta. Pomimo tego, że rozmyślam o wszystkich niezwykłych rzeczach, które widziałem tego dnia, coraz więcej zaczynam rozumieć z zasad tej gry. Na dodatek gra Sri Lanka, którą również darzę wielką sympatią. Gra i wygrywa. Stwierdzam, że to był taki kompletny dzień, taki w którym nawet gdyby dało się cofnąć czas, nie chciałoby się nic zmienić.

Zapraszamy na kolejny odcinek

Komentarze   

 
#1 jacekk 2011-09-24 10:33
on tak, wszędobylskie, święte krowy :)
 

Ostatnie komentarze

  • Rafaello diTravelfan
    Hej ! Jestem świeżo po lekturze Twojej barwnej relacji z imprezy Kolory pustynnych ...

    Czytaj więcej...

     
  • www.
    Nie do końca ze wszystkim się zgodzę, ale w gruncie rzeczy dobrze napisane i będę ...

    Czytaj więcej...

     
  • Krystyna
    Brawo Janeczko - są miejsca,gdzie rządzi przyroda, a nie pseudoturyści jakiejkolwiek ...

    Czytaj więcej...

     
  • anastazja
    świetnie autor opisuje swoje wojaże w lutym i ja lecę do Indii i trochę się ...

    Czytaj więcej...

     
  • http://www.
    Bardzo dobrze powiedziane, w wielu kwestiach się zgadzam.

    Czytaj więcej...

Gościmy

Odwiedza nas 40 gości oraz 0 użytkowników.