Wschowska władza samorządowa w trybie przyspieszonym wprowadza zmiany, bez których podobno nie da się ani zmniejszyć zadłużenia ani w żaden sposób podjąć dalszych działań prowadzących do rozwoju miasta i gminy. A skutecznym środkiem zaradczym na wszelkie dotychczasowe zło ma być likwidacja szkół. Mało kto spodziewał się tak radykalnych posunięć, bo ani pani burmistrz ani żaden z radnych startujących w wyborach w swoich programach przedstawianych publicznie, w pięknie zredagowanych ulotkach nie wspominali o problemach z oświatą. W każdej notatce rekomendującej kandydata na radnego, szczególnie tych z KWW Nasza Wschowa - Nasz Samorząd można było przeczytać: ,,będę się starała, zrobię, poprawię, zajmę się’’, ale nikt nie deklarował, że zlikwiduje, zwolni, doprowadzi do upadku.
Organizacje takie jak firmy czy urzędy powinny ciągle się zmieniać i ewoluować. Jedną z sił napędowych takiego rozwoju mogą być zmiany kadrowe. Nowe osoby w firmie, stowarzyszeniu, w urzędzie mogą wprowadzić innowacyjne pomysły i popchnąć współpracowników do realizacji kolejnych wyzwań.
Trudno mi jednak wyobrazić sobie sytuację, gdy w działającym zespole dochodzi do wymiany ludzi na kierowniczych stanowiskach, a nowa ekipa, przejmując kompetencje, nie współpracuje z odchodzącą.
Tradycją już jest, że tuż przed wyborami samorządowymi nic nie jest tak ważne, jak przebąkiwanie o nowych miejscach pracy i… nowych chodnikach. I tych wiejskich i miejskich, bez wyjątku. Wiadomo, chodniki to ciągi komunikacyjne dla pieszych, codzienne rozdeptywane, zaśmiecane i nierzadko rozjeżdżane przez właścicieli samochodów (przez wielu uważanych za najważniejszych użytkowników dróg i ulic). Zrozumiałe, że coś się ludziom należy i najlepiej wyremontować im to z czego korzystają codziennie, na co patrzą (bo muszą widzieć po czym stąpają), co chcąc nie chcąc zauważą, docenią.
Muszę przyznać, że konferencję prasową burmistrza na temat szwedzkiego nieinwestowania we Wschowie (poza zainwestowaniem w karę umowną) przyjąłem ze spokojem. Nie byłem nawet rozczarowany - w przeciwieństwie do burmistrza, który wiadomości jakie otrzymał na spotkaniu z niedoszłymi inwestorami 28 listopada br. przyjął z wielką przykrością. Rozczuliłem się wręcz nad tą słodką naiwnością i brakiem świadomości, że w kilka miesięcy nie da się tak dużej fabryki postawić. Burmistrz do końca wierzył a rozsądne uwagi opozycji traktował jako czarnowidztwo. Widać zapeszać nie chciał. Ot, taki już jest nasz włodarz - kiedy wszyscy już wiedzieli, że tego nie da się zrobić, on z okien mieszkania buldożerów wyczekiwał.
Konferencja prasowa burmistrza Grabki w temacie szwedzkiej katastrofy
A więc jest tak - jeśli Szwed chce budować fabrykę to jest to burmistrza sukces, a jeśli Szwed nie chce stawiać fabryki, to nie jest to burmistrza wina. Logiczne?
Po prostu śmieszą mnie zapewnienia burmistrza, że wobec takiej a nie innej sytuacji ze szwedzkim inwestorem z jeszcze większym zapałem gmina weźmie się do szukania inwestora do strefy inwestycyjnej nr 2. No przecież o tym, że nie będzie realizacji inwestycji IKEI we Wschowie wiadomo było od dawna. Każda taka operacja ma swój określony czas realizacji, wynikający z prawa polskiego, i czas jej rozpoczęcia tak aby zmieścić się w terminie zapisanym w akcie notarialnym już dawno minął. Dlaczego wtedy już nie działano, aby pozyskać innego inwestora? Dlaczego władze miasta tak długo celebrowały i jednocześnie bez wątpliwości kwitowały komunikaty ze strony inwestora.
Niemalże każdy mieszkaniec Wschowy wie, że nowego, dużego (ani nawet małego) zakładu produkcyjnego, obiecanego przez władze miasta i Spółkę Swedwood nie ma i na pewno w terminie zapisanym w akcie notarialnym (18 czerwca 2014r.) nie będzie. Co to oznacza, najlepiej wiedzą bezrobotni, którzy liczyli na zmianę swojej sytuacji, a także ci, którzy mieli nadzieję, że za sprawą powstania choćby jednego nowego zakładu pracy na terenie Wschowy rozpocznie się proces ożywienia gospodarczego samego miasta.
W lipcu br. po wygraniu konkursu na dyrektora Muzeum Ziemi Wschowskiej Marta Małkus w rozmowie z Panoramą Leszczyńską (11.07.2013 r.) sugerowała, że komisję konkursową przekonał do niej aspekt otwartości muzeum. Wierząc, że ta otwartość już się dokonuje pozwalam sobie na skreślenie kilku uwag w kwestii działalności muzeum.
W muzeum bywałem dosyć często, przeważnie na wernisażach wystaw organizowanych przez dyrektora Leszka Marciniaka. Zwykle byłem zainteresowany nie tylko samą ekspozycją, ale również atmosferą wernisażu i sposobem promowania wystawy przez pracowników muzeum. Dosyć szybko, po objęciu przez niego funkcji dyrektora zacząłem też doceniać aspekty estetyczne, do których dyrektor miał wiele serca.
Odwiedza nas 31 gości oraz 0 użytkowników.
Czytaj więcej...