Indie - kolory pustynnych miast

INDIE - kolory pustynnych miast

Dzień XI - ZASŁONIĆ FORT AMBER

Największa atrakcja tego dnia Wstaje poranek. Wstaję i ja. Wyspany, zdrowy i szczęśliwy. Pomimo tego, że plan na dzisiejszy dzień zakłada tylko zwiedzanie Jaipuru, w którym nocowaliśmy i nie trzeba nigdzie daleko jechać, wstajemy dość wcześnie. Jest to związane z największą atrakcją, która na nas czeka i kolejką, o zgrozo, większą niż te znane z czasów PRL-u. Kolejną noc spędzimy również w tym hotelu nie trzeba więc się pakować. Tylko śniadanie i do autokaru. Wiedząc co ma nas dzisiaj czekać, nikt nie grymasi. Wszyscy szybko wsiadają do autokaru. A jednak nie wszyscy. Brakuje trzech osób. Dziwnym trafem tych osób, przez które dzień wcześniej cierpiałem katusze.

 

Dzień XI (7.03.2011r.) - Jaipur - ZASŁONIĆ FORT AMBER

Pałac Wiatrów - wizytówka Jaipuru Gdy wędrowaliśmy po Puszkarze, ja nieco odwodniony po delikatnym Ishalu (patrz poprzedni odcinek) i bardzo głodny, mogłem się tylko przyglądać współpodróżnikom z naszej grupy objadającym się różnymi smakołykami. Najbardziej bolesny był dla mnie widok tych właśnie trzech wspomnianych osób, maszerujących uliczkach Puszkaru z wielkimi hamburgerami w dłoniach. Na własne oczy (lub może oczami wyobraźni) dokładnie widziałem cudownie gruby plaster jakiegoś grillowanego mięsa, podziwiałem chrupkość bułki, odprowadzałem wzrokiem znikające w ich gardłach kawałki cebuli, pomidora oraz wspaniale zielone liście sałaty. Była wtedy godzina 16.00 a ja od rana nic nie jadłem. Ishal co prawda minął, ale wolałem do kolacji utrzymywać dietę. A to bolało. Cierpiałem więc w milczeniu. Próbowałem zająć swoje myśli czymś innym niż jedzenie. Niestety, barwny widok ogromnego hamburgera wracał niczym natrętna mucha w upalny dzień. Wracał tak do czasu, gdy zaświtała mi w głowie pewna myśl. Pojawiło się nieśmiało pewne pytanie. Czy aby ta wspaniała zielona barwa sałaty nie jest wynikiem obmycia wodą, czy czerwień pomidora też nie jest z tym związana? Dzień był upalny, wszędzie pełno kurzu, raczej niemożliwym jest aby w budce z hamburgerami używano wody butelkowej do płukania warzyw. Błyskawicznie odechciało mi się jeść. Co za ulga. Sprzed oczu zniknął mi hamburger, znów mogłem normalnie robić zdjęcia.

Zwierzęta zabierające turystów były barwnie pomalowane Kiedy pani pilot stwierdza, że ruszamy bez amatorów fast-foodu, szybko kojarzę ze sobą fakty. Potwierdziły się moje obawy. Nawet najwspanialszy hamburger nie był wart tego, aby stracić tak cudowny dzień. Nie zobaczyć Jaipuru, największego miasta Radżastanu, jednocześnie jego stolicy, nie wjechać na Fort Amber to strata ogromna, nie warta najwystawniejszego obiadu a cóż dopiero jednego hamburgera. Na szczęście nie dałem się złamać. Przy moim zamiłowaniu do jedzenia to prawdziwy wyczyn. W nagrodę postanawiam urządzić sobie już w Polsce dzień niezdrowego jedzenia. Pofolguję sobie i będę się opychał wszelkiego rodzaju hot-dogami, hamburgerami, pitami i czymkolwiek, co tylko da się do bułki w fast-foodzie zapakować.

Słońce dopiero rozpoczyna wędrówkę ku zenitowi, a my już udajemy się w kierunku Fortu Amber, leżącego na obrzeżach Jaipuru. Po drodze zatrzymujemy się tylko na 10 minut przy Pałacu Wiatrów, jednym z najbardziej znanych i rozpoznawanych budynków Indii. Śpieszymy się do fortu, w którym musimy być dość wcześnie, dlatego mamy tak mało czasu. Tym bardziej, że cały Pałac Miejski zwiedzać będziemy po południu - jednak tutaj, przed front Pałacu Wiatrów już nie Warto postać w kolejce aby brać w tym udziałprzyjdziemy, więc to jedyna szansa na zdjęcie. A zdjęcie zrobić trudno, bo przed pałacem przebiega ruchliwa ulica. W tej chwili jest jeszcze bardziej ruchliwa, gdy z autokaru wysypuje się prawie pięćdziesiąt osób i nerwowo lawirując pomiędzy samochodami i tuk-tukami próbuje znaleźć dogodne miejsce do zrobienia zdjęcia. Fakt, że słońce jest nisko nad horyzontem i prawie cała ulica jest jeszcze w cieniu również nie  ułatwia zadania. Czas leci a ja jeszcze nie mam dobrego ujęcia. Taki piękny budynek a tu nic. Przebiegam przez kilka pasów jezdni i ogłuszony klaksonami, którymi zostałem poczęstowany, pstrykam z drugiej strony ulicy, denerwując się na przejeżdżające samochody, zasłaniające widok. Jak w takich warunkach zrobić dobre zdjęcie? Po prostu się nie da. Jednak w domu, po powrocie, okazało się, że Polak potrafi i z kilkunastu szybko zrobionych ujęć udaje się wybrać kilka poprawnych.

Po kilkunastu minutach wyłania się przed nami wspaniały widok. Fort Amber w pełnej krasie. Jest to z pewnością największy ze wszystkich widzianych dotychczas przeze mnie tego typu obiektów, do tego niezwykle malowniczo położony. Wzniesiony został na sporym wzgórzu u stóp którego Słonie wspinające się do Fortu Amberrozciąga się zbiornik wodny. Nawet nie wiem czy jest to jakaś rzeka, czy być może jezioro. W tym momencie nie jest to ważne. Oto przede mną jedno z najpiękniejszych miejsc jakie w życiu widziałem. Kto by się w tej chwili zastanawiał czy na dole jest rzeka czy jezioro. Fort Amber to tak naprawdę cały kompleks budowli obronnych i pałacowych. U jego stóp dostrzegam jeszcze jednak coś dziwnego. Otóż w pałacowych ogrodach, wśród bujnej zieleni, rozciąga się składająca się z wielu zawijasów olbrzymia kolejka. Myśl, że za chwilę musimy ustawić się na samym jej końcu budzi we mnie mieszane uczucia. Toż nawet kolejka przed rybnym na rynku we Wschowie, w okresie przedświątecznym, w latach osiemdziesiątych, gdy karpia przywieźli była krótsza! A i tak stało się całą noc. Cóż jednak począć, grzecznie trzeba ustawić się na końcu, licząc że obsługa będzie sprawniejsza niż w sklepach w czasach mojej młodości.

Momentami było ciasno No tak. Ale ja jeszcze przecież nie wyjaśniłem za czym kolejka ta stoi. Otóż stoimy za słoniami. Tak, jesteśmy w Indiach, w kraju w którym podobno jest wiele słoni. To przecież od tego kraju nazwę swą posiada jeden z gatunków tych dostojnych zwierząt, powszechnie znany Słoń Indyjski. A tu na miejscu okazuje się, że do słoni trzeba w kolejce stać. A stać warto, bowiem jedną z atrakcji, niezwykle efektowną, jest wjazd do Fortu Amber na odświętnie przystrojonym słoniu. I tak od samego rana około 120 słoni z mozołem wwozi na szczyt wzgórza, na którym położony jest fort, turystów. Tutejsze słonie są w jednym jednak mądrzejsze od ludzi - pracują tylko do godziny 11.00 przed południem. W związku z tym kolejka ustawia się wcześnie rano, a zwiedzanie Fortu Amber to pierwszy punkt dnia dla większości przebywających w okolicy turystów.

Ustawiamy się na końcu ogonka. Dogadujemy się ze znajomymi z Poznania, że najpierw oni trzymają nam miejsce a my z żoną biegniemy z aparatem obfotografować miejsce załadunku, a później zamienimy się rolami. To wszystko wygląda niezwykle. Słonie, które wracają z góry ustawiają się w szeregu i co jakiś czas podchodzą pod wysoką rampę z której ludzie wsiadają do kosza znajdującego się na grzbiecie zwierzęcia. Na każdego słonia wsiadają dwie osoby. Para za parą. Widok nieprzerwanego szeregu słoni wchodzących wzdłuż muru na fort i drugiego - tych zwierząt, które już schodzą po następnych turystów - zapiera dech w piersiach. Do tego słonie są przystrojone kolorowymi narzutami oraz barwnie wymalowane. Miałem okazję jechać już na słoniu przez dżunglę na Sri Lance, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Udaje mi się też z pewnością pobić mój rekord zdjęć robionych w ciągu minuty. Oj, przydadzą się dzisiaj zapasowe akumulatorki.

Miejsce wyładunku turystów

Biegiem wracamy do kolejki. Wszak znajomi też chcą zrobić zdjęcia. Kolejka tymczasem, wbrew początkowym obawom, posuwa się bardzo szybko. Wygląda na to, że za 20 minut będziemy już na grzbiecie słonia wspinać się do fortu. Z kolejki zresztą też można robić wspaniałe zdjęcia. Z zielenią parku, w którym się znajdujemy, na pierwszym planie wspaniale kontrastuje żółty kolor piaskowca, z którego wykonane są budynki fortu oraz błękit nieba bez najmniejszej chmurki. Do tego dochodzi barwny korowód słoni. Z fotograficznego transu wytrąca mnie jeden z licznych sprzedawców wszelkiego rodzaju pamiątek. Miejscowi skrupulatnie wykorzystują fakt zgromadzenia się w jednym Jeden z dziedzińców fortumiejscu tak wielkiej rzeszy turystów i wędrują wzdłuż kolejki w tę i z powrotem, zachwalając swoje towary. Moją uwagę przykuwa pan sprzedający figurki Ganesy, czyli bóstwa z głową słonia,  wykonane z drzewa sandałowego. Pan namiętnie przekonuje o doskonałej jakości drzewa, z którego są wykonane. Zachęca, aby powąchać jak pięknie pachnie drzewo sandałowe. Obawiam się, że to pachnie olejek, którym zwykłe drewno zostało nasączone. Figurki są jednak niedrogie, dobrze wykonane i póki co pachną wspaniale. Kupując dwie mam tylko nadzieję, że po przyjeździe do Polski zapach drzewa sandałowego nie zmieni się w zapach moich sandałów. A po tylu dniach chodzenia non-stop w sandałach ich aromat jest naprawdę mocny. Każdego wieczora muszę je całe prać, inaczej w ciągu nocy „pachniało” by w całym pokoju. A miały być takie dobre, brazylijskie. Choć przyznać muszę, że na nodze leżą doskonale i nawet mnie nie obtarły, co jest dość niezwykłe, bowiem każde nowe muszę okupić daniną okrwawionych pięt. W sumie zapach da się przeżyć, gdy nogi całe i zdrowe. Na szczęście figurki pachną do dzisiaj znakomicie, a sandały wyrzuciłem ostatniego dnia w New Delhi. Wolałem ich aromatu nie łączyć z resztą ubrań zapakowanych w walizce.

Bardzo szybko nadchodzi nasza kolej i oto słoń spokojnie kroczy w stronę fortu z nami na grzbiecie. Trochę kołysze na boki, ale w sumie w koszu siedzi się wygodnie. Kołysanie utrudnia jedynie robienie zdjęć. A każdy chce mieć zdjęcie na słoniu zrobione. Tak więc my robimy zdjęcia jadącym przed nami znajomym „poznaniakom”, oni robią nam. Jadące za nami panie z naszej grupy również nam pstrykają i proszą o rewanż. Krzyczą, że wymienimy się mailami i prześlemy sobie zdjęcia. No cóż, pstryknąć im kilka fotek nie zawadzi, a co wyjdzie z wymiany zobaczymy później. Kiedy już wszyscy obpstrykaliśmy się nawzajem i delektujemy się coraz bardziej malowniczymi widokami, przejeżdżamy obok grupy zawodowych „fotopstrykaczy”. Wystarczy skinąć ręką i już się jest wziętym modelem a zdjęcia czekać będą po zwiedzaniu fortu na parkingu dla autokarów. Wszystko niezwykle sprawnie funkcjonuje. Radośnie macham więc ręką wszystkim czyhającym na chętnych fotografom. Dopiero po chwili nachodzi mnie myśl, że przecież za to trzeba będzie zapłacić. Cóż, przynajmniej na brak zdjęć na słoniu narzekać nie będę.

Panorama fortu

Dotarcie na plac główny fortu na grzbiecie słonia zajmuje niewiele ponad 30 minut. Baza wyładunkowa znajduje się przy murze, na którym stoi jeden żołnierz i cierpliwie pomaga wszystkim wygramolić się z kosza. Sam fort jest równie atrakcyjny jak jazda słoniami. Pałace, warownie, dziedzińce z ogrodami są wspaniałe. Wszak był on kiedyś miejscem stacjonowania maharadży Man Singha, dowódcy armii Akbara, wielkiego wodza mogołów, którzy niegdyś rządzili sporymi połaciami Azji. Widok podziwiany z położonych najwyżej zabudowań jest fantastyczny. Przez chwilę mam wrażenie, iż znajduję się w Chinach, bowiem pobliskie szczyty opasane są sporym murem. Przypomina to trochę Wielki Mur Chiński. Trzeba co prawda zachować skalę, ale mury otaczające Fort Amber mają z pewnością długość kilku kilometrów. Kolejne godziny mijają niewiadomo kiedy. Chętnie zostałbym tu jeszcze dłużej. Pocieszeniem jest jednak to, że czeka na nas jeszcze dzisiaj kilka ciekawych miejsc do zobaczenia. Z fortu schodzimy inną drogą niż się do niego dostaliśmy. Droga ta daje dobre wyobrażenie o jego ogromie. Na parkingu czekają już nas ze zdjęciami. Każdy fotograf ciągnie w swoją stronę. Każdy próbuje odciągnąć nas z dala od wycieczki, aby wytargować wyższą zapłatę, tak by nie można się było skonsultować z pozostałymi kupującymi. Zachwycony zdjęciami popełniam błąd i nikogo nie pytam o ceny. Trochę niemrawo się targuję. W autokarze, gdy słyszę ile zapłacili inni, wiem, że jestem frajerem, który wybulił dwukrotnie więcej. Ale przecież zdjęcia są naprawdę dobre, a kto by się tam przejmował kilkoma rupiami.

Mur w oddali prawie jak Wielki Mur Chiński

Z Fortu Amber wracamy z powrotem do centrum Jaipuru. Po drodze oglądamy pałac na wodzie - Dżal Mahal, a następnie udajemy się do Jantar Mantar, słynnego obserwatorium astronomicznego zbudowanego w 1734 roku. Obserwatorium wybudował Sawai Jai Sing II wkrótce po założeniu Jaipuru. Jest to jedno z pięciu wybudowanych przez niego w Indiach obserwatoriów. Składa się z 16 obiektów służących m.in. do ustalania azymutu i pozycji gwiazd, określania dat zaćmień Słońca i wysokości ponad poziomem ziemi. W czasie w którym powstało było niezwykłym osiągnięciem. W Po forcie zwiedzamy obserwatorium machardżyobserwatorium odczuwam satysfakcję. Żona cały czas uważa, że przesadzam z utrwalaniem wrażeń. Twierdzi, że zdjęć robię za dużo i za często. A tu proszę, gdy nasza przewodniczka opowiada nam o jednym z ciekawych obiektów, pojawia się wycieczka z Korei Południowej. To dopiero fotograficzne szaleństwo. Fotografuje każdy, niektórzy mają po dwa aparaty. W sumie ja chyba w całym obserwatorium nie robię tylu zdjęć, co oni w jednym miejscu. Pokazuję to żonie, przekonując ją jednocześnie, że w takiej koreańskiej grupie byłbym wzorem wstrzemięźliwości i opanowania fotograficznego. Czymże dla nich jest moje 3 tysiące zdjęć z całego wyjazdu?

Po zwiedzaniu obserwatorium oglądamy Pałac Miejski będący kompleksem ogrodów, dziedzińców i budynków pałacowych. Chyba nie było jeszcze dnia z takim natłokiem pięknych miejsc do fotografowania. W Pałacu Miejskim imponuje przede wszystkim Pawi Dziedziniec. Widzimy także ponownie Pałac Wiatrów, który krótko podziwialiśmy rankiem - tym razem oglądamy go z drugiej strony. W czasie spaceru dziedzińcami mamy całą sesję zdjęciową z pałacowymi strażnikami. Gdy poprosiłem jednego o wspólne zdjęcie, natychmiast pojawił się drugi. Po chwili trzeci. Po minucie robię zdjęcie żonie z sześcioma strażnikami. Na dziedzińcu tworzy się małe zamieszanie. Inni turyści są zaciekawieni tym, co się dzieje. Stwierdzam, że starczy już tego dobrego i szybko wręczam napiwki, obawiając się pojawienia całego regimentu strażników. Co prawda bardzo niskie ceny w Indiach powodują posiadanie sporego Jeden z budynków Pałacu Miejskiegonadmiaru gotówki, ale moim celem przecież nie jest opłacanie całej straży pałacowej Jaipuru. Zwiedzanie kończymy późnym popołudniem.

W drodze do hotelu tradycyjny przystanek przy monopolowym. W Jaipurze nie ma chyba zbyt wielu takich miejsc, bo tłok jest tu ogromny. Wszyscy kupują prezenty dla rodzin i znajomych w Polsce. Nic to, że jutro znów będą te same pamiątki kupować. Przecież po takim dniu i przy okazji wolnego popołudnia w hotelu i ja nie wzgardzę doskonałym rumem z colą.

Zgodnie z obietnicą wieczorem, po kolacji, z drinkiem w ręku oglądam zdjęcia. Wyszły niesamowicie! Entuzjastycznie stwierdzam, że to był najlepszy dzień. Skąd mogłem wiedzieć, że dwa następne będą z pewnością nie gorsze.

To był dzień ze słoniami

Komentarze   

 
#3 pimi 2011-10-04 06:43
Czytam cały cykl i dochodzę do wniosku, że wiele poprzednich przeżyć innych wyjazdów przepadnie w Twoich tylko wspomnieniach.. . Koniecznie musisz się z "nami" nimi podzielić! Podziwiam barwność wypowiedzi i swoistą lekkość specyficznego języka :) Miło mi również iż jako wspomniany w poprzednim opowiadaniu (Przemek) mogłem przyczynić się do złagodzenia stanów zdrowotnych, które uniemożliwić by mogły dalszy sielankowy przebieg wyprawy... Czekam na dalsze opowieści i zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie!
 
 
#2 Krzysztof Tarka 2011-10-03 09:28
Zapraszam serdecznie. Przy "bezalkoholowym " opowieść będzie jeszcze ciekawsza :D
 
 
#1 TWin 2011-10-01 07:51
Będę musiał w końcu wpaść z jakimś browcem i obejrzeć te wszystkie zdjęcia ;-) Wracając do samej treści reportażu, to całkiem fajnie się czyta. Czekam na kolejną część.
 

Ostatnie komentarze

  • Rafaello diTravelfan
    Hej ! Jestem świeżo po lekturze Twojej barwnej relacji z imprezy Kolory pustynnych ...

    Czytaj więcej...

     
  • www.
    Nie do końca ze wszystkim się zgodzę, ale w gruncie rzeczy dobrze napisane i będę ...

    Czytaj więcej...

     
  • Krystyna
    Brawo Janeczko - są miejsca,gdzie rządzi przyroda, a nie pseudoturyści jakiejkolwiek ...

    Czytaj więcej...

     
  • anastazja
    świetnie autor opisuje swoje wojaże w lutym i ja lecę do Indii i trochę się ...

    Czytaj więcej...

     
  • http://www.
    Bardzo dobrze powiedziane, w wielu kwestiach się zgadzam.

    Czytaj więcej...

Gościmy

Odwiedza nas 7 gości oraz 0 użytkowników.