Indie - kolory pustynnych miast

INDIE - kolory pustynnych miast

Dzień XIII - NA WŁASNE OCZY CUD TEN ZOBACZYĆ

     Wstępne słowo tłumaczeniem będące:
     Jak tu wytłumaczyć kilka miesięcy przerwy w pisaniu relacji z Indii tak, aby nie wyszło, że mi się nie chciało? Otóż jest to trzynasty odcinek opisujący trzynasty dzień naszej wyprawy. Sami drodzy czytelnicy rozumiecie, że dwie trzynastki to pech kompletny już jest. A pech niejednokrotnie powoduje opóźnienia czasowe. W czasie tej przerwy także sporo się wydarzyło, autor zdążył przejść operację (na razie nogi, nie głowy), wyjechał na kolejną wyprawę i nawet wrócił. Nie ukrywam, wpadłem na pomysł aby nie kończyć relacji z Indii, ale dostałem wiadomości od moich wszystkich trzech czytelniczek, że czekają one na ciąg dalszy. No cóż, skoro po napisaniu 12 odcinków udało się zdobyć trzy czytelniczki, to nie można ich teraz zawieść. Z tego oto powodu relacja z przedostatniego dnia pobytu w Indiach poniżej.

Dzień XIII (9.03.2011r.) Agra – Taj Mahal NA WŁASNE OCZY CUD TEN ZOBACZYĆ

      Tej nocy udało się znakomicie wyspać. Hotel był wyjątkowo cichy, sen antylopy, co bez straty czapki wyszła z otoczenia przez lwy, głęboki. Pobudka także nie była zbyt wczesna, bowiem nigdzie daleko dzisiaj nie jedziemy – na początek pobliskie Taj Mahal a później pozostałe zabytki Agry, w której nocujemy. Poranny przegląd aparatu, sprawdzenie stanu naładowania baterii jest nieco staranniejsze niż zwykle. Przed nami najsłynniejsza budowla całych Indii, uznawana za jeden z siedmiu współczesnych cudów świata.


     Po drodze w autokarze nasza pani pilot przedstawia listę rzeczy, których nie można ze sobą wnieść na teren Taj Mahal. Nie wolno mieć urządzeń korzystających z prądu (poza aparatem fotograficznym), picia, jedzenia, toreb, plecaków (poza małymi damskimi torebkami), kremów i całego szeregu wymienianych przez pilota w ciągu kilku minut rzeczy. W trakcie niekończącej się wyliczanki nieśmiało proponuję, czy nie lepiej byłoby wymienić, co mieć ze sobą można. I rzeczywiście jest to prostsze do zapamiętania. Otóż można wejść w ubraniu (co za ulga), kobiety mogą mieć małe torebki dokładnie sprawdzone, można mieć okulary na nosie i aparat w ręku oraz leki, których zażycie może okazać się konieczne. I to już chyba wszystko. Z każdą chwilą jest coraz cieplej i średnio uśmiecha mi się myśl o zwiedzaniu bez picia. Jednak hindusi pomyśleli i o tym. Nikt co prawda swojego picia wnieść nie może, po przejściu jednak przez kontrolne barierki każdy otrzymuje jedną butelkę wody wliczoną w cenę biletu. Widmo odczuwania pragnienia zostaje więc zażegnane i w dobrych nastrojach wędrujemy alejką prowadzącą ku bramie wejściowej.
     Czasami jest tak, że rzeczy lub wydarzenia, z którymi wiążemy wielkie oczekiwania, zawodzą. A na ten dzień i to miejsce czekała chyba cała nasza grupa. Taj Mahal ma jednak tę cechę, że każdy, kto przekracza bramę, choćby miał nie wiadomo jak ogromne oczekiwania, wyjdzie zauroczony. Nie ma zawiedzionych, cud w tym przypadku jest naprawdę cudowny. Gdy przekraczam bramę zacinam się na moment. Stoję z opuszczonym aparatem, opuszczoną dolną szczęka i kontempluję widok. Pani pilot coś opowiada, ludzie gorączkowo robią zdjęcia a ja stoję i rozmyślam, że wspaniale jest być w tym miejscu, jednym z najpiękniejszych na świecie. Rozmyślania przerywa mi żona sugerując, że może zamknąłbym buzię i otworzył aparat, aby kilka zdjęć jednak zrobić. Zgadzam się z ta sugestią. Po wysłuchaniu opowieści o Taj Mahal dostajemy godzinę wolnego czasu. Marne sześćdziesiąt minut w takim miejscu! Trzeba je więc dobrze wykorzystać. I to mi się chyba udaje – chodzę, oglądam, zachwycam się i fotografuję, robię 150 zdjęć – a więc zdjęcie średnio co 24 sekundy. Ale nie da się inaczej.
     Historia powstania tego obiektu jest równie niezwykła co sama budowla określana mianem najwspanialszego dzieła wzniesionego z miłości do kobiety. Została wybudowana w latach 1631-1648 przez 20 tys. robotników. Wykonana jest z białego marmuru sprowadzonego z odległej 300 kilometrów Makrany w Radżastanie, inkrustowana tysiącami szlachetnych i pół-szlachetnych kamieni. Projekt nawiązywał do mauzoleum Humayuna w Delhi. Zadziwia prostotą i proporcją budowy - wysokość jest równa szerokości podstawy. Cztery minarety strzegące mauzoleum są nieco odsunięte, by w przypadku trzęsienia ziemi nie zawaliły się na najważniejszą budowlę. Wrażenie robi ogrom budowli a na wyobraźnię działa informacja, iż całe Taj Mahal w czasie wojny z Pakistanem było zasłonięte specjalnymi siatkami maskującymi, aby zapobiec ewentualnemu bombardowaniu. To dużo mówi o miłości, jaką darzą to miejsce hindusi. Budowla powstała na zlecenie Szah Dżahana i jest grobowcem jego ukochanej żony Mumtaz Mahal. Była ona żoną Szah Dżahana przez 19 lat i towarzyszyła mu wszędzie, nawet podczas wypraw wojennych. Kiedy zmarła podczas porodu w 1631 roku w wieku 36 lat, zrozpaczony Szah Dżahan osiwiał w ciągu jednej nocy. Władca chciał podobno obok wybudować czarną kopię budowli dla siebie, jednak plany nie ziściły się i po śmierci spoczął obok żony. Z miejsca, w którym mieszkał władca, z Czerwonego Fortu, widać Taj Mahal – legenda głosi, że nawet gdy Szah Dżahan umierał, z łoża śmierci w najwyższej Wieży Jaśminowej spoglądał na grobowiec swojej żony.
     Taj Mahal znakomicie oddaje także przedsiębiorczość mieszkańców Agry. Można by wejść na teren mauzoleum bez aparatu a wyjść z najróżniejszymi zdjęciami w dowolnej liczbie. Co kawałek kręcą się fotografowie gotowi na jedno skinienie wykonać całą sesję zdjęciową. Sam również zamawiam dwa zdjęcia, chcę bowiem mieć wspólną z żoną fotkę na tle Taj Mahal. Po zrobieniu 20 zdjęć udaje mi się w końcu przerwać sesję. Nie ma także najmniejszego problemu z odbiorem zdjęć. Gdy 40 minut po fotograficznej sesji opuszczamy to miejsce, zostaję odszukany przy bramie przez człowieka z kopertą, w której znajdują się wszystkie zdjęcia, już wywołane, oraz gratis od firmy - cztery efektowne zdjęcia Taj Mahal wykonane o różnych porach dnia. Oczywiście ów gratis dostanę, jeżeli kupię wszystkie 20 zdjęć jakie zostały nam wykonane a nie tylko przeze mnie wybrane. Jako, że do kupna zdjęć jest zawsze bardzo łatwo mnie przekonać, biorę wszystko, po wynegocjowaniu ceny, która nawet nie jest wygórowana.
       Kolejny punkt dzisiejszego dnia to Czerwony Fort - również ciekawa i interesująca budowla. Jednak po zwiedzaniu Taj Mahal wędrujemy po forcie jakoś tak bez entuzjazmu. Wszak fortów na naszej dotychczasowej trasie nie brakowało, na szczęście jednak każdy okazał się inny i interesujący. Zwiedzanie kończymy tego dnia bardzo wcześnie, jutro przecież czeka nas poranne zwiedzanie, dość długi przejazd do Delhi i nocny lot do Polski, więc specjalnie ten popołudniowy odpoczynek został przewidziany w programie wycieczki. Po drodze oczywiście zahaczamy o sklep monopolowy. Członkowie grupy imprezowej chcą zakupić kolejne „prezenty”. Tradycyjnie nabyte już wcześniej upominki dla rodziny i znajomych zostały dziwnym zrządzeniem losu naruszone. Naruszenie polegało na wypiciu ich zawartości i pozostawieniu jedynie opakowania. Ale taki prezent bez zawartości sporo jednak traci na atrakcyjności, wiec muszą zrobić zakupy na nowo. Niespodziewanie pod sklepem dochodzi do dużego zamieszania. Dotychczas zakupy odbywały się raczej spokojnie i początkowo nie rozumiem co spowodowało te zamieszki. Jednak kilka osób wraca do autokaru i sprawa się wyjaśnia. Stwierdzają z oburzeniem, że ceny w tym sklepie są za wysokie. Najwyższe w całych Indiach. Stwierdzam, że to zbyt pochopna teza, bo zwiedziliśmy zaledwie dwa stany i niewielki wycinek Indii północno-zachodnich, istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że gdzieś może być co najmniej równie drogo. Spragnionych jednak to nie uspokaja. Twierdzą, że przecież kupują tak dużo, więc sprzedawca powinien im obniżyć ceny a pani pilot jest zobowiązana iść i to ustalić. Co prawda nasza przewodniczka wiele rzeczy załatwia, ale nie miałem najmniejszego pojęcia, że ma także wpływ na ceny alkoholu. Okazuje się jednak, że nie. Nie będzie żadnych negocjacji i wszyscy proszeni są o robienie zakupów lub wsiadanie do autokaru. Placyk przed sklepem pustoszeje, niezadowoleni niedoszli klienci odchodząc od lady mówiąc bez ogródek sprzedawcy, co myślą o jego cenach. No cóż, jak Polak głodny to zły a jak spragniony to wkur... W autokarze padają żądania – proszę jechać do kolejnego tańszego sklepu. Nie dbając już zupełnie o reputację wśród rodaków protestuję, stwierdzając, że mam inne plany na popołudnie niż szukanie taniego alkoholu i nie zgadzam się na takie dysponowanie moim wolnym czasem. Pani pilot ogłasza więc, że jedziemy do hotelu a taniego alkoholu każdy może szukać na własną rękę, bowiem hotel położony jest w centrum miasta, praktycznie naprzeciw dużej galerii handlowej. Czekając w recepcji na klucz otoczony jestem samymi życzliwymi spojrzeniami. W ramach protestu nikt nie wsiada z nami i naszymi znajomymi z Poznania do windy. Nie lubiąc tłoku cenię sobie taką formę ostracyzmu.
     Po krótkim prysznicu postanawiamy razem ze znajomymi odwiedzić galerię handlową. Zamierzam kupić sobie jakąś koszulkę „Made in India”. Sklepów z ubraniami w galerii jest kilka i zakupy się udają. Problemy pojawiają się wtedy, gdy próbujemy wejść do marketu spożywczego, zachciało nam się bowiem świeżych owoców. Przed spożywczakiem kontrola prawie jak przed Taj Mahal. Z torbami się nie wejdzie. Trzeba dać do depozytu. Z aparatem się nie wejdzie, trzeba do depozytu. A przecież aparat z kartą pamięci, na której mam zdjęcia z całego wyjazdu to dla mnie rzecz najcenniejsza, z którą się nie rozstaję. Spoglądam więc na szafki depozytowe i bałagan jaki towarzyszy wkładaniu i wyciąganiu wszelkich toreb i innych rzeczy. Jak dla mnie jest po zakupach. Aparatu nie oddam. Ku zdziwieniu obsługi wycofuję się i postanawiam poczekać aż znajomi i żona dokonają stosownych zakupów. Przysiadam na ławeczce przy ruchomych schodach i od razu przestaję żałować, że do sklepu nie wszedłem. Otóż dzięki temu mogę obserwować człowieka wykonującego zawód w Polsce zupełnie nieznany. Stojący obok mnie pan, który na pierwszy rzut oka wydał mi się zwykłym strażnikiem, okazał się być naschodowym popychaczem (polska nazwa wg tłumaczenia i fantazji autora). Już wyjaśniam na czym polega jego praca. Okazuje się, że o ile hindusi nie mają żadnych problemów z ruchomymi schodami to o tyle hinduskie panie już tak. Z jakiegoś niewiadomego mi powodu uważają poruszanie się na ruchomych schodach za rzecz dziwną i nienaturalną i mają z tym trudności. Najczęściej stają przed schodami, zamykają oczy i czekają. Pół biedy, gdy na zakupy wybrały się z małżonkiem, ten zadba wtedy o bezpieczny przejazd. Dużo gorzej, kiedy są same. Wtedy zadziałać musi właśnie naschodowy popychacz, aby nie doszło do zatoru komunikacyjnego w galerii. Delikatnie pomaga on kobietom z zamkniętymi oczami bezpiecznie rozpocząć podróż ruchomymi schodami. Niestety nie dane mi było zaobserwować, bo znajomi szybciutko zakończyli zakupy, czy kobiety w czasie jazdy schodami otwierają oczy. Ale chyba tak, bowiem koniec jazdy mógłby okazać się dość bolesny, tym bardziej, że nigdzie nie widziałem ani jednego zeschodowego odbieracza.
     Po wyjściu z centrum handlowego spotykamy jedną parę z naszej grupy. Niespodziewanie cieszą się na nasz widok. Chcą bowiem wybrać się do meczetu w Agrze, który odkryli w przewodniku, a który wygląda podobno niezwykle ciekawie. Sami jednak mają pewne obawy i woleliby odbyć tę wycieczkę w większej grupie. Wiedzą także, że my preferujemy zwiedzanie niż imprezowanie, więc proponują wspólną wyprawę. Ja wraz z żoną od razu zapalamy się do pomysłu, znajomi z Poznania również nie oponują. Postanawiamy wynająć trzy tuk-tuki i udać się do meczetu. Przed naszym hotelem znajduje się postój tych pojazdów, przystępujemy zatem do ustalania ceny. Kierowcy twierdzą, że to 20 minut jazdy z hotelu i podają naprawdę niską cenę, nawet wstyd się targować. Zaznaczają jednak, że w drodze powrotnej pokażą nam jeszcze jedno ciekawe miejsce. No tak, dlaczego to będzie zaprzyjaźniony z nimi sklep? Mówi się trudno, nie ma co szukać innych tuk-tuków, zgadzamy się na taki układ. Jedziemy 10 minut, dwadzieścia a meczetu nawet z daleka nie widać. Wjeżdżamy w jakąś lokalną dzielnicę handlową, przeciskamy się wąskimi uliczkami ocierając się o wozy ciągnięte przez woły. Po pewnym czasie stwierdzam, że od 15 minut nie widać było żadnego „białego”, meczetu też nie widać  a wszyscy wokoło spoglądają na nas ze zdziwieniem. Na dodatek, gdy stoimy w zablokowanej uliczce jeden z wołów ciągnących wyładowany wóz postanawia włożyć do naszego tuk-tuka łeb. Odpychając pysk, z którego wół toczył obficie pianą myślę, że takie nieprzygotowane, spontaniczne wycieczki na własną rękę są najlepsze. Prawdziwa egzotyka. Po chwili ruszamy dalej i z ciasnej uliczki niespodziewanie wyjeżdżamy na plac przed meczetem, którego w tak ciasnej zabudowie nie było widać. Okazuje się, że meczet, acz naprawdę ciekawy, zdecydowanie lepiej prezentował się na zdjęciu w przewodniku. Po meczetach w Delhi i Fatehpur Sikri nie robi na nas już takiego wrażenia. Podoba mi się jednak co innego – to, że nie docierają tu żadne grupy turystów, jesteśmy tylko my i garstka modlących się. Jesteśmy także świadkami powstania nowego przedsiębiorstwa w Indiach. Otóż na pustych dotąd schodach znikąd pojawia się staruszek i proponuje, że za niewielką opłatę popilnuje naszych butów. Wiadomo, na teren meczetu wejść w obuwiu nie można a zostawiać ich bez opieki tutaj nie powinniśmy. Zgadzamy się bez wahania, choć jakoś specjalnie nie boję się utraty moich śmierdzących po tylu dniach w upale i kurzu sandałów. Trudy wycieczki odcisnęły na nich naprawdę duże piętno. Postanawiamy jednak wesprzeć nowo powstający biznes. Po chwili spacerujemy po meczecie a słońce powoli zaczyna się chylić ku zachodowi i niesamowicie oświetla meczet. Jest pięknie, na dodatek z minaretu rozlega się wezwanie na modlitwę i zewsząd spieszą wierni, dokonując przed modlitwą ablucji. Wspaniałe, interesujące sceny, jak dobrze, że tu przyjechaliśmy. Gdy ruszamy ku wyjściu okazuje się, że nie tylko staruszek pilnujący obuwia postanowił wykorzystać swoją szansę. Wieść o turystach poruszyła okolicznych żebraków, rozlokowali się symetrycznie – czterech po jednej i czterech po drugiej stronie schodów, dobrze, że nie było dziewiątego i obyło się bez sporów. Wymacując w spodniach jednodolarówki spoglądam na Jolę z Poznania, ona patrzy na mnie ze zrozumieniem.
     – Ja biorę lewą, Ty prawą – proponuję.
     – Dobrze – odpowiada Jola i ruszamy schodami na dół lżejsi o 4 dolary na końcu. 
     Niespodziewanie sklep, do którego zabrali nas kierowcy okazuje się niezwykle ciekawy, chyba najfajniejszy spośród tych, w których byliśmy. Na trzech piętrach jest wszystko o czym tylko mógłby pomyśleć turysta – od mebli, rzeźb i dywanów po przyprawy. Kupujemy znakomite kaszmirskie herbaty, chusty z paszminy, znajomi jakieś grafiki, przyprawy. Widok naszych wypchanych toreb niezwykle cieszy kierowców. Dziękują nam i grzecznie pytają co kupiliśmy, muszą przecież później wrócić po swoją prowizję. Szczęśliwy po tak udanym dniu nie mam nic przeciwko graniu roli obskubywanego turysty.


     Wieczorem, leżąc w łóżku, obserwuję półfinałowy mecz Indii w krykieta. Gospodarze wygrywają i wchodzą do finału. Zagrają w nim ze Sri Lanką – moją drugą ulubioną drużyną. Szkoda, że finału już nie zobaczę, że będę już w Polsce, przecież to będzie w Indiach prawdziwe szaleństwo. Nastrój nieznacznie pogarsza mi się po telefonie Bogdana, otóż dzwonił ze swojego pokoju, aby zapytać czy przymierzyłem już koszulki, które kupiłem sobie - nie w centrum handlowym, bo tam przymierzałem, ale te od sprzedawców pod Taj Mahal. Uznałem, iż t-shirt z nadrukiem Taj Mahal to coś co nabyć muszę i kupiłem, nawet nie jedną,  a trzy w różnych kolorach. Po chwili już wiem, co tak bawiło Bogdana, który zaprasza nas do swojego pokoju na herbatę. Otóż nie przewidzieliśmy, że rozmiarówka w Indiach, wśród zazwyczaj szczuplejszych i drobniejszych od nas hindusów, różni się od naszej. I to sporo. No cóż, będzie co rozdawać dzieciom znajomych w Polsce, bo ja coś takiego ubrałbym jakieś 30 lat i 30 kilo wcześniej. Pijąc herbatę u Joli i Bogdana stwierdzam, że świat jednak nie jest idealny, ale to tylko szczegół. Wspomnienia i zdjęcia z Taj Mahal i tak ważniejsze są od choćby całego busa koszulek. Nie warto sobie nawet zawracać tym głowy. Tym bardziej, że jutro niestety ostatni dzień w Indiach...

Komentarze   

 
#1 Art. 2012-03-28 07:45
Oj,tam zaraz tylko trzech:)Jest nas wiecej:):)Dzięk i:)
 

Ostatnie komentarze

  • Rafaello diTravelfan
    Hej ! Jestem świeżo po lekturze Twojej barwnej relacji z imprezy Kolory pustynnych ...

    Czytaj więcej...

     
  • www.
    Nie do końca ze wszystkim się zgodzę, ale w gruncie rzeczy dobrze napisane i będę ...

    Czytaj więcej...

     
  • Krystyna
    Brawo Janeczko - są miejsca,gdzie rządzi przyroda, a nie pseudoturyści jakiejkolwiek ...

    Czytaj więcej...

     
  • anastazja
    świetnie autor opisuje swoje wojaże w lutym i ja lecę do Indii i trochę się ...

    Czytaj więcej...

     
  • http://www.
    Bardzo dobrze powiedziane, w wielu kwestiach się zgadzam.

    Czytaj więcej...

Gościmy

Odwiedza nas 29 gości oraz 0 użytkowników.