Esperantystów czyli ludzi używających języka międzynarodowego wymyślonego przez Ludwika Zamenhofa jest we Wschowie dwóch: Czesław Stykowski i niżej podpisany. Wcześniej był jeszcze polonista z LO, Eugeniusz Piasecki, ale zmarł przed kilku laty. Ponadto jest kilku esperantystów ze wschowskim rodowodem, wśród których najbardziej znani to Leszek Sobkowiak mieszkający w Chinach oraz Jadwiga Ruda z Francji. Z pewną nieśmiałością do uczenia się języka międzynarodowego przyznaje się znacznie więcej wschowian, ale zwykle mówią o tym w czasie przeszłym i niedokonanym. W Esperancji – kraju wyimaginowanym jak komediowa Szuflandia z „Kingsajz”, ale konkretnie oznaczającym środowisko esperantystów, określa się ich specjalnym mianem „bonantaguloj”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to delikwentów, którzy swoją naukę zakończyli na etapie „Dzień dobry” i „Do widzenia”.
Esperanto było bardzo użyteczne w czasach komuny. Znając ten język można było nawiązywać korespondencje i zawierać znajomości z ludźmi z całego świata. Doświadczył tego Czesław Stykowski, który w latach 70. nauczył się języka międzynarodowego i używał go w celach praktycznych. Jest kolekcjonerem monet i znaczków pocztowych, więc możliwość wymiany z kolekcjonerami z zagranicy była dla niego nieoceniona. Poza tym miał Czesław skłonność do gry w szachy. Prowadził ją korespondencyjnie, a potem nawet „face to face” podczas organizowanych zawodów. W owym czasie blisko było zorganizowania międzynarodowych zawodów we wschowskim Domu Kultury, ale stan wojenny zatrzymał już bardzo zaawansowane przygotowania.
W czasie stanu wojennego Czesław stał się „hurtownikiem kawowym”, gdyż pochyleni nad naszym narodowym nieszczęściem przyjaciele esperanccy z zachodu przysyłali mu kawę i inne niedostępne u nas specjały. Do dziś opowiada o zazdrosnych spojrzeniach klientów poczty, gdy raz po raz odbierał ciężkie paczki z „łakociami” z Brazylii, Niemiec czy Holandii.
Cały czas Czesław Stykowski korespondował, w szczycie nawet ze stoma esperantystami. Jedna z takich korespondencyjnych przyjaźni, z anglistą uniwersyteckim z Japonii, była przyczynkiem do zainteresowania się nim nawet służb bezpieczeństwa. Stało się tak, gdyż profesor z Tokio „odważył się” odwiedzić Stykowskiego we Wschowie.
Wedle ówczesnej doktryny, pojawienie się obywatela Japonii mogło zagrozić trwałości naszego najlepszego w świecie systemu. I zagroziło, bo w kilka lat po wyjeździe Japończyka ze Wschowy, system rzeczywiście się zawalił (analogia rodem z filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową”).
Wizyta Mizuno Yoshiaki we Wschowie w 1984 roku była rzeczywiście wydarzeniem mobilizującym miejscowych esperantystów. Aby zagranicznego gościa nie zawieść, wynajęli oni prywatną nysę, którą obwieźli go po esperanckich ośrodkach województwa leszczyńskiego. Trasa wiodła przez Rawicz, Leszno do Gostynia, gdzie akurat odbywały się esperanckie rekolekcje. Wywarło to na Japończyku mocne wrażenie, które zawarł w książce z podróży stwierdzając, że „…Wydaje się, że teraz Esperanto jest językiem najbliższym do Boga, tak jak łacina w średniowieczu.”
Odkrywczych myśli miał Mizuno Yoshiaki znacznie więcej, a wszystkie je umieścił w książce pt. „Podróż przyjaźni. Przez europejską Esperancję”, którą w języku esperanto wydał w 1988 roku. Opisał w niej prawie roczną podróż, jaką na zlecenie i za pieniądze Uniwersytetu z Tokio, odbył w latach 1984 – 85. Tematem wyprawy profesora anglistyki była „Sytuacja językowa w Europie i możliwości Esperanta”. W resume Mizuno Yoshiaki napisał, że „Esperanto jest żywym i użytecznym językiem, dzięki któremu można zaprzyjaźnić się w szerokim świecie”.
Szkoda, że w 20 lat później poglądu tego nie podzielili liderzy Unii Europejskiej i przyjmując nowych kilkanaście państw w swoje szeregi, nie przyjęli języka międzynarodowego do kontaktów wewnątrz Unii. Byłoby prościej, taniej i logiczniej, bo właśnie takie cechy charakteryzują język międzynarodowy wymyślony przez Ludwika Zamenhofa.
Odwiedza nas 14 gości oraz 0 użytkowników.
Komentarze
Z tego, co wiem od kolegi z liceum, nauczył się esperanto w szybkim tempie i korespondował z esperantystami z całego świata. Niby bariera językowa zniknęła, lecz wyłącznie dotyczyła hobbystów znających ten język. Aby wyemigrować do Chin, musiał nauczyć się naturalnego języka mieszkańców.
Tak jak obecnie w Europie wprowadza się wspólną walutę, ustala się jednolite prawo, tak samo we właściwym czasie powstanie wspólny język mieszkańców Ziemi na zasadzie doboru naturalnego, co już ma miejsce. Jeśli powstają nowe wynalazki, nie wymyśla się w każdym języku swojsko brzmiących nazw, lecz przyjmuje się w oryginale (czasem z minimalnymi poprawkami ortografii) i świat rozumie takie słowa jak login, portal, server, skaner, webcam, joystick, turbo, baseball, curling, zoom, demo, audio, stereo, pizza, tortilla, leczo, sauna, joga czy manga.
Wspomniani angliści z Belgii uczyli się "książkowego" angielskiego, a Anglicy posługiwali się swoim bełkotem.
Ja również po 6 latach nauki angielskiego w szkołach, niewiele rozumiem z filmów czy wiadomości w TV, dlatego napisałem o wymowie fonetycznej - piszemy "time" i czytamy "t-i-m-e", "shipping" - "?-i-p-p-i-?". W różnych krajach wymowa samogłosek różniłaby się tylko nieznacznie, z biegiem czasu unifikując się.
A dlaczego właśnie angielski? Jego gramatyka jest jak matematyka, oparta w całości na logice, stąd np. wszystkie języki programowania używają angielskiego słownictwa.
To prawda - przepraszam za pomyłkę.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.