Przyglądając się działalności wschowskich stowarzyszeń, można dostrzec ich spory koloryt. Prowadząc „Twórcze Horyzonty” i przypatrując się poczynaniom innych lokalnych zrzeszeń, przekonałem się, że stowarzyszenia to niekoniecznie grupa ludzi skupiona wokół jakiejś idei.
Do tego dochodzi niezrozumiały dla mnie wymóg ustawodawcy, który zmusił mnie do mobilizacji piętnastu osób potrzebnych do rejestracji stowarzyszenia. Okazuje się bowiem, że w większości naszych stowarzyszeń, sytuacja rysuje się następująco: jest lider tzw. lokomotywa i kilku mniej lub bardziej zaangażowanych członków. Większość z 15-stki założycieli to członkowie-duchy. Lokomotywa ciągnie pozostałe wagony i tu szczęściarzami są ci, którzy mają możliwość napędzać cały skład w godzinach pracy zawodowej.
Aby nasz stowarzyszeniowy pociąg pędził, trzeba sporo węgla nawrzucać do pieca, tak żeby straszliwe ilości pary powstały, bo Maszyna do ruszenia nie jest łatwa, a ciężka niemiłosiernie. I tutaj zgodzę się z zawartą w artykule „Społeczeństwo obywatelskie wyręczy lokalny samorząd" refleksją Rafała Klana, który zauważył, że wielość działań w stowarzyszeniu zaabsorbuje członków tak dalece, że w zasadzie potrzebowali będziemy etatowych pracowników w szeregach, by wszystkie działania ogarnąć. Jednak przywołam, jako przykład, postać pani Marty Małkus, jako dowód na to, że stowarzyszenie nie musi przerodzić się w - nazwę to żartobliwie - ,„zakład pracy”. Organizuje ona od kilku lat Konferencje Popularno-Naukowe. Do niej należy i pomysł, i inicjatywa, ale także realizacja.
Z tego co wiem, przygotowanie takiej trzydniowej konferencji zajmuje jednej osobie setki godzin pracy. Dodam na marginesie, że postać pani Marty zainspirowała mnie w pewnym momencie do wzmożonej pracy na rzecz naszego stowarzyszenia. Doświadczyłem bowiem w nim osamotnienia i zdecydowałem się sam być lokomotywą, wagonami, piecem, węglem a nawet szynami – wszystko byleby pociąg pędził. Póki co okazało się, że zaczynają wsiadać do pociągu maszyniści, konduktorzy, dyżurni ruchu, ekipy porządkowe i coraz więcej podróżnych, co mnie niezmiernie cieszy. Pociąg się toczy i nie trzeba już teraz tyle energii, aby gnał, jak przy samym starcie.
Zazdroszczę członkom Fabryki Kultury – widzę jak pięknie podzielili się pracą i każdy ma swój wagonik w pociągu i dba o niego od początku do końca. Nie rozumiem jednak dlaczego mają obawy przed konsumpcją 100 000zł. Można przecież z pociągu osobowego stać się Inter City. Nie zatrzymywać się na każdej stacji. Działać z większym rozmachem.
Tym samym, ponownie nawiązując do artykułu Rafała Klana, chciałbym sprostować, że mój pomysł nie był wcale żartobliwy, ale tak jak sam napisałem - SZALEŃCZY. Dla mnie jest to zasadnicza różnica, ale może niewystarczająco wyartykułowana. Fakt, że skłaniam się bardzo poważnie ku takiemu rozwiązaniu, wynika nie z mojego umiłowania pracy w stowarzyszeniu – czyli z potrzeby wolontariatu (choć satysfakcja z budowania społeczeństwa obywatelskiego i zaspokajania własnych potrzeb tworzenia są dla mnie wystarczającą nagrodą w tym przypadku), lecz wynika z braku zaufania do naszych władz. Wolę sam robić dla Wschowy coraz więcej, niż czekać na czyjeś przebudzenie lub na zmiany. A te zmiany to również jak dotąd Wielka Niewiadoma.
Jestem za wspieraniem przez gminę wszelkich istniejących i rodzących się inicjatyw. Myślę też, że sporo jest stowarzyszeń, które mają ochotę robić więcej i więcej, przejmując właśnie obowiązki gminy.
Odwiedza nas 12 gości oraz 0 użytkowników.
Komentarze
Już opisywałem idee przejmowania obowiązków gminy na polu Kultury przez stowarzyszenia.
Jeśli nic się nie zmieni, to ja idę w tę stronę. Wierzę jednak, że się zmieni i zacznie się symbioza
dziękuję za brawa... ale dość dwuznacznie brzmi Twoja rada.
z Wydziałem Promocji współpracuję i nie wyręczam ich....chyba nie rozumiem o czym mówisz. proszę więc o rozwinięcie.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.