Indie - kolory pustynnych miast

INDIE - kolory pustynnych miast

Dzień II - Delhi - W centrum uwagi

Po całym dniu podróży i niespełna czterech godzinach snu budzi nas telefon z recepcji. Czas na śniadanie i zwiedzanie Delhi. Jesteśmy strasznie ciekawi Indii i chyba tylko dlatego nie czujemy zmęczenia. Podczas śniadania zastanawiam się, czy pobiję swój zdjęciowy rekord sprzed roku, czyli 2100 zdjęć z Meksyku. To ostatni raz kiedy wątpię w Indie.

Dzień II (26.02.2011r.)

Delhi

W CENTRUM UWAGI

Wielki Meczet Piątkowy jest naprawdę wielkiPo śniadaniu pod hotel podjeżdża autokar. W pomarańczowym Volvo z kierowcą w czerwonym turbanie (kolor autokaru się nie zmieni do końca, natomiast kierowca każdego dnia zaprezentuje turban w innym kolorze) spędzimy podczas najbliższych dni wiele czasu. Zajmowanie miejsc odbywa się zgodnie z kolejnością zakupienia wycieczki. Bardzo cieszę się, że jesteśmy pierwsi. Doskonale wiem, że siedząc w pierwszym rzędzie można zrobić wiele ciekawych zdjęć. Na drogach południowej Azji naprawdę dużo się dzieje.

Potwierdza się to już podczas pierwszego przejazdu. Pierwsze co rzuca się w oczy, a właściwie uszy, to istna kakofonia klaksonów. Tutaj każdy kierowca, który w swoim pojeździe posiada jakikolwiek klakson, robi z niego namiętnie użytek. Kiedyś wydawało mi się, że głośno jest na ulicach w Maroko lub innych arabskich krajach, jednak szybko rewiduję te poglądy. Tamte ulice jawią mi się teraz niczym oazy spokoju.

Po 30 minutach, niewiele jak na podróż przez 14 milionowe miasto, dojeżdżamy do Jama Masjid czyli Meczetu Piątkowego. Wycieczka po Delhi pokaże nam, że w Indiach funkcjonują obok siebie różne wyznania i poza sporadycznymi przypadkami nie ma z tym problemu. Do każdego meczetu należy wejść na boso, buty zostają przed wejściem. Miejscowi zostawiają buty, nie przejmując się nimi zupełnie, turyści swoje zostawiają pod opieką trudniących się tym fachem „przedmeczetowych pilnowaczy obuwia”. Można ubrać skarpetki i wiele osób tak robi, mi jednak ciepło kamiennych płyt odpowiada i z przyjemnością spaceruję po dziedzińcu meczetu na boso. Po przejściu bramy roztacza się wspaniały widok. Teraz wiem czemu meczet ten nazywają Wielkim Meczetem, na dziedzińcu zmieścić się może nawet 25 tysięcy wiernych. Wielki dziedziniec, trzy bramy, cztery narożne wieże i dwa 40-metrowe minarety to wspaniałe miejsce, aby ostro ruszyć z robieniem zdjęć w Indiach. Jak zwykle się przy tym zapominam i to za bardzo, nieraz sprowadza to zresztą na mnie problemy. Tym razem jest podobnie. Zaintrygowało mnie wielkie stado gołębi na środku dziedzińca, grasujące wśród wysypywanej przez ludzi karmy. Ruszam z aparatem. Jednak stado gołębi jest pilnowane, oczywiście przed turystami, którzy mają tendencję by się wszędzie wepchnąć. Pilnujący gołębi pan zaczyna ostrzegawczo krzyczeć gdy zbliżam się zbyt blisko do ptaków. Wskazując na grubą laskę leżącą u jego stóp, w międzynarodowym języku migowym objaśnia mi jakie konsekwencje grożą za spłoszenie gołębi. Stosuję więc taktyczny odwrót, na szczęście zdjęcia i tak ładnie wychodzą dzięki zoomowi (chwała niech będzie konstruktorom). Mimo tego trafiam na czarną listę strażnika gołębi. Jego nieufny wzrok czuję na plecach podczas całego zwiedzania meczetu. Wychodząc z dziedzińca pokojowo macham panu na pożegnanie. On też macha, laską – nie wiem jak to odebrać - znak nie wygląda na do końca pokojowy. Obiecuję sobie bardziej uważać przy robieniu zdjęć. I jak to zwykle bywa z moimi obietnicami, za kilka godzin wpadam w większe z tego powodu tarapaty.

Kolejni wierni śpiesza na modlitwę

Jedziemy w kolejne miejsce, siedzący w pierwszych rzędach są zszokowani ruchem ulicznym w Indiach. Pani pilot z uśmiechem objaśnia nam zawiłości ruchu drogowego w w tym kraju. Najbardziej podoba mi się wzmianka o prawie jazdy. Otóż w Indiach prawo jazdy zdobywa się w dwa dni. Teoretycznie kończy się to egzaminem, tylko teoretycznie, bowiem jeżeli kandydat na kierowcę ma odpowiednią (wcale nie za wysoką) kwotę w rupiach od razu staje się posiadaczem prawa jazdy. Skoro poradził sobie z uzbieraniem pieniędzy, poradzi sobie za kierownicą. Jakaś logika w tym jest. Szkoda, że nie jesteśmy dłużej w Delhi, sam może wreszcie zrobiłbym prawo jazdy. Ostatnio coraz częstsze są protesty - pojawiły się nawet w gazetach - dotyczące nauki jazdy na placach manewrowych. Otóż na placach tych zainstalowano światła. I tu zaczynają się kłopoty. Bowiem jak się taki świeży kierowca nauczy, że na zielonym może jechać, mogą być problemy. I są. Taki delikwent myśli później, że wiedzę wyniesioną z placu można stosować na ulicach. Z takim myśleniem o wypadek nietrudno. Na ulicach bowiem nikt na zielone światło nie zwraca uwagi. Tym bardziej nie myśli, że zielony kolor daje mu jakiekolwiek pierwszeństwo jazdy.

Szczęśliwie dojeżdżamy do Raj Ghat, czyli miejsca kremacji twórcy indyjskiej państwowości – Mahatmy Ghandiego. Z turystycznego punktu widzenia miejsce nie robi na mnie dużego wrażenia, choć oczywiście rozumiem, że dla dumnych ze swojego kraju hindusów jest to miejsce szczególne. I to widać. Wszędzie wokoło pełno szkolnych wycieczek. Tłok jest naprawdę spory. Wycieczki szkolne jednak także interesują się czymś innym niż uczczeniem Mahatmy Ghandiego. Okazuje się, że najbardziej ekscytują się nami. Jestem szczerze zdziwiony bowiem wydawało się mi, że w kraju którym 100 lat rządzili Brytyjczycy, widok Europejczyka nie jest niczym szczególnym. Jest jednak zupełnie inaczej. Każdy posiadacz aparatu fotograficznego czy chociażby telefonu komórkowego ukradkiem robi nam zdjęcia. Bez trudu rozpoznaję tricki, które sam często stosuję, a więc zdjęcia z zoomem, ustawianie kolegi na naszym tle, któremu to niby się robi zdjęcie i tym podobne sztuczki. Nie mam nic przeciwko zdjęciom i ochoczo zapraszam pobliskich młodzieńców do wspólnych zdjęć. To jest błąd. Teraz już wiem jak się czują bracia Mroczkowie podczas spaceru po Ciechocinku. Robi się wielki tłok a ja z żoną nie możemy ruszyć się z miejsca. Rozpoczyna się wielka sesja fotograficzna, robią sobie z nami zdjęcia pojedynczy młodzieńcy, parami, czwórkami a nawet całe wycieczki szkolne. I tak spędzamy cały wolny czas przeznaczony na zwiedzanie tego miejsca. Czego się jednak nie robi dla swoich wielbicieli. Z ulgą jednak przemykamy chyłkiem do wyjścia.

Strażnik stada gołębi

Przed nami kolejny punkt – grobowiec Humayuna. Po drodze w dalszym ciągu rozmawiamy o Indiach. To znaczy pani pilot mówi, my słuchamy. Jedynie pan Rysiek z drugiego rzędu usiłuje brylować i przerywa licznymi pytaniami. Jedno z jego pytań wprawia mnie w osłupienie. Nie tylko mnie. Otóż pan Rysiek pyta o to, kiedy w Indiach jest niedziela. Z kolei odpowiedź pilota wprowadza w osłupienie pana Rysia. Otóż pani pilot odpowiada, że niedziela jest w niedzielę, a poniedziałek, co może szokować, w poniedziałek itp... Ja usiłuję wytłumaczyć panu Rysiowi, tak aby miał pełny obraz sytuacji, że słońce wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie, a doba ma 24 godziny. Jednak szybko ucisza mnie żona, dbając o poprawne stosunki z drugim rzędem. Dzięki temu udaje jej się uratować te dobre stosunki na całe 24 godziny, kiedy to i tak ulegną one pogorszeniu. Niezrażony pan Rysio pyta tym razem, kiedy w Indiach mają dzień wolny od pracy. Jestem pod wrażeniem tak poprawnie sformułowanego pytania. Pani pilot tłumaczy, że jest z tym różnie u wyznawców różnych religii.

Z autokaru wysiadamy przed ogrodami otaczającymi grobowiec Humayuna. Idąc główną ścieżką dwukrotnie jestem rozczarowany niepozornością tej budowli. Na szczęście dwukrotnie okazuje się, że są to tylko bramy. Dopiero za trzecim razem naszym oczom ukazuje się główny budynek i ten widok z pewnością nikogo rozczarować nie może. Wszak ten zbudowany z czerwonego piaskowca monument, uznawany za najświetniejszy przykład architektury mogolskiej w Delhi, był inspiracją dla twórców najsłynniejszej świątyni, czyli Tadż Mahal. Wszyscy rzucamy się do robienia zdjęć. Najładniejsze wychodzą przy znajdujących się przed budynkiem fontannach. Przez chwilę nie sposób się do nich przepchnąć. Solidarność grupy ulega zachwianiu, jedni wpychają się przed obiektyw innym, kiedy stwierdzają, że za długo już czekają. Na dodatek pojawia się młoda hinduska para, z pewnością ładna, ale zasłaniająca widok. Poddaję się, stwierdzam, że zdjęcia zrobimy wracając po zwiedzeniu budowli. Na szczęście strategia ta zdaje egzamin, ludzi jest wtedy zdecydowanie mniej a słońce świeci jak świeciło. Do autokaru wsiadam zadowolony. To nie koniec robienia zdjęć, a ja już czuję się nasycony.

Po drodze pani pilot objaśnia nam, jak w Indiach wygląda znak przepraszania – wskazujący na brak złych intencji w przypadku jakiejś gafy. Dzięki temu drodzy czytelnicy historia mojego pobytu w Indiach nie kończy się w następnym punkcie wycieczki czyli Złotej Świątyni Sikhijskiej. Z Sikhami w ich świątyni nie ma przelewek. Są to bowiem zazwyczaj dobrze zbudowani mężczyźni (kobiety wyznające tę religię są zazwyczaj normalnie zbudowane) z długą brodą, której nie przycinają, z długimi włosami, których nie strzygą, schowanymi pod turbanem. Co najważniejsze, nie rozstają się z kirpanem czyli mieczem, który mają ze sobą wszędzie, tym samym i w świątyni.

Wchodząc do świątyni, Sikhowie udają się do wielkiej kuchni, gdzie jest przyrządzany posiłek dla wszystkich. Następnie z jedzeniem udają się do wnętrza świątyni. Podczas robienia zdjęć udaje mi się wejść na takiego Sikha, wytrącić mu niesione jedzenie oraz, co najgorsze, nadepnąć go stopą. A nie ma w całych Indiach bardziej nieczystej części ciała niż noga. Z czym trudno nieraz, zdejmując buty, polemizować. Zrozpaczony, przez moment zastanawiam się, czy mogę go jeszcze jakoś bardziej obrazić. Nie czekam jednak, aż sięgnie po kirpan i wykonuję nauczony w autokarze przepraszający gest. Nauka nie poszła w las, jestem widać przekonujący. Sikh uśmiecha się i odchodzi a kirpan pozostaje w pochwie.

W świątyni tej, zwanej przez Sikhów gurdwarą, dostajemy książeczki przedstawiające nam czym jest sikhizm. Co zadziwiające Sikhowie są tak dobrze przygotowani, że posiadają takie książeczki także w języku polskim. Wizja obfitego posiłku - niestety nasz opłatek nie może się z nim równać - oraz niezwykle podobająca mi się idea przychodzenia do świątyni z mieczem, powodują, że postanawiam zostać Sikhem. Być może pierwszym we Wschowie. Przez moment mam przed oczami siebie dumnie spacerującego w turbanie i z mieczem przy boku po wschowskim rynku. Treść książeczki sprowadza mnie jednak na ziemię. Sikh bowiem spełniać musi pięć K. Musi mieć Kirpan (miecz), Kaczę (parę szortów), Karhę (stalową bransoletę), Kanghe (grzebień, tu zaczynam się lekko denerwować) i Kesz (nie chodzi tu o kasę, ale o długie i nieścinane włosy). Pozostaje mi tylko pogładzić się po swojej łysinie, żegnając się z karierą Sikha. Trudno, widocznie nie można mieć w życiu wszystkiego.

Na koniec spacerujemy w okolicach India Gate czyli Wrót Indii, które mi kojarzą się z Paryskim Łukiem Triumfalnym. Nic nie zakłóca nam spaceru i bez żadnych komplikacji wracamy do hotelu. Spać kładę się zadowolony z powodu szczęśliwego zakończenia pierwszego dnia pobytu w Indiach i usatysfakcjonowany ilością i jakością wykonanych zdjęć.

Relacje z wcześniej opisanych etapów podróży do Indii Krzysztofa znajdziesz tutaj:

1. Moje kolory pustynnych miast (zapowiedź)
2.
Dzień I - Warszawa-Stambuł-Delhi. Polki wysiadły nad Afganistanem (red)

Znajomość przepisów nie pomoże na tutejszych ulicachRaj Ghat - miejsce kremacji Mahatmy Ghandiego

Raj Ghat jest pełne wycieczek szkolnych w każdym przedziale wiekowymGrobowiec Humayuna

Z pewnością jest to jeden z ciekawszych obiektów DelhiJak w każdej świątyni tak i tutaj obowiązują gołe stopy

Plakaty wyborcze, kandydaci całkiem jak u nasDziedziniec gurdwary Sikhijskiej

 

Krótka drzemka przed modlitwą

 

 

Komentarze   

 
#4 Orfeusz 2011-04-06 18:59
Smakowe, :lol:
 
 
#3 Krzysztof Tarka 2011-04-04 07:44
Potwierdza się tylko "Piotr" zasada, której jesteśmy zwolennikami, że wszedzie można przeżyć coś ciekawego. Zapraszamy gorąco do podzielenia się z czytelnikami swoimi przeżyciami z NRD.
 
 
#2 piotr 2011-04-04 05:56
Nie przesadzajmy, poziom trochę średni a przygody rodem z wycieczek do NRD
 
 
#1 Rafał 2011-04-02 10:14
Krzysiek, bardzo przyjemna lektura.
Podoba mi się, jak sprzedajesz czytelnikowi wiedzę o Indiach przez swoje różne, czasami zabawne, a chwilami mrożące krew w żyłach :) zderzenia (dosłownie) z kulturą indyjską.
 

Ostatnie komentarze

  • Rafaello diTravelfan
    Hej ! Jestem świeżo po lekturze Twojej barwnej relacji z imprezy Kolory pustynnych ...

    Czytaj więcej...

     
  • www.
    Nie do końca ze wszystkim się zgodzę, ale w gruncie rzeczy dobrze napisane i będę ...

    Czytaj więcej...

     
  • Krystyna
    Brawo Janeczko - są miejsca,gdzie rządzi przyroda, a nie pseudoturyści jakiejkolwiek ...

    Czytaj więcej...

     
  • anastazja
    świetnie autor opisuje swoje wojaże w lutym i ja lecę do Indii i trochę się ...

    Czytaj więcej...

     
  • http://www.
    Bardzo dobrze powiedziane, w wielu kwestiach się zgadzam.

    Czytaj więcej...

Gościmy

Odwiedza nas 104 gości oraz 0 użytkowników.